wtorek, 31 grudnia 2013

Na rok nowy

Brownie w piekarniku, a ja na chwilkę do Was Kochani. Noc taka jak dziś skłania do przemyśleń i refleksji. Tak to i mnie naszło.
Ostatni rok był pełen burzliwych (lub mniej) wydarzeń. Sporo się działo. Jeszcze rok temu byłam w pracy. Z moim małym kochanym brzuszkiem, czułam się już nie najlepiej, bo ból w boku odpuszczał coraz rzadziej, a i zmęczenie dawało się sporo we znaki. No i od 9 stycznia lekarz bezwzględnie nakazał zostać w domu i odpoczywać. Tutaj pojawił się problem, bo przecież ja nie umiem leżeć i nic nie robić. A już na pewno nie mogę nie wychodzić z domu. Sporo frustracji mnie to kosztowało, ale dla dobra brzuszka wszystko. Wtedy brzuszek miał być jeszcze chłopcem ;) Wtedy też jeszcze liczyłam na to, że po miesiącu będę mogła wrócić do pracy, ale miesiąc później okazało się, że nie ma szans. Pogoda była nieciekawa, aż do samego porodu, więc spacery nie wchodziły za bardzo w grę, choć i tak "wymykałam" się z domu do miasta żeby nie dać się lenistwu. I tak walcząc z lenistwem doczekałyśmy z brzuszkiem (już było wiadomo, że brzuszek jest dziewczynką) do 20 maja. Jeszcze 19 byłyśmy na I Komunii Św. chrześnicy P, czułam się całkiem dobrze, a następnego dnia prosto z gabinetu lekarza wylądowałam na porodówce z 12 godzinnym zapisem KTG. Katorga istna. Gorąco i okropnie niewygodnie na tym łóżku, no i ruszyć się nie mogłam bo zapis znikał. A jeszcze ten strach, czy ona tam jeszcze żyje. Malutka niewiele się ruszała, a do tego zaplatana była pępowiną, więc wymagała kontroli. Prawie trzy tygodnie pozostawałyśmy pod kontrolą lekarza na oddziale patologii ciąży, aż o terminie wyznaczonego porodu przyszła na świat moja mniejsza M. To wydarzenie zmieniające wszystko w codzienności. Każdy rodzic to zna.
Dalej było sielankowo (karmienie, spacery, karmienie, kolki, nieprzespane noce), normalka. We wrześniu kolejne wydarzenie w naszym życiu. Starsza M zaczęła edukację w szkole. No i trzeba było się dostosować, do szkoły dowozić, ze szkoły odbierać. Na zajęcia dodatkowe zawieźć i odebrać. Bez babć i dziadków nie dałoby rady. Jakoś z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień leciało. Czas ucieka szybko. Młodsza M 7 grudnia skończyła pół roku. Nie wiem kiedy to minęło. Natomiast od 9 grudnia pojawiła się infekcja, która przerodziła się w przerażający epizod. I tak to dotarłam do dnia dzisiejszego.
Wiem już, uświadomiłam sobie, jak kruche jest szczęście, jak łatwo stracić spokojne jutro. Doświadczenia nas wzbogacają, a moje, nieprzyjemne, doświadczenia ostatnich tygodni wzbogaciły mnie o umiejętność doceniania każdego, nawet najmniejszego, pozytywnego wydarzenia. Każda chwila spędzona z moimi córkami i mężem jest cenna. Każdy uśmiech mojej córki jest dla mnie całym światem. Strach wiele uczy. Kiedy patrzyłam na słabnącą w chorobie malutką M uświadamiałam sobie jakim przywilejem było spędzanie z nią całych dni, każdej chwili. Żałowałam, że wypuszczałam ją z rąk choćby na chwilę.
No i tak to doświadczenia nas wzbogacają, nie zawsze muszą być takie traumatyczne, tylko tych codziennych doświadczeń nie zauważamy, bo nie wstrząsają nami dość mocno. Wiem już, że nie powinnam narzekać. Nawet kiedy obowiązki domowe przytłaczają, w pracy nerwy i siedzenie po godzinach, mąż jak to facet zrobi coś nie tak, córki dokuczają... Teraz cieszę się, że mam obowiązki domowe, bo znaczy to, że MAM DOM, nerwówka w pracy cieszy bo znaczy, że MAM PRACĘ, niedopowiedzenia z mężem ciszą, bo znaczy, że MAM MĘŻA, a codzienność z córkami jest nieoceniona bo mam DWIE ZDROWE I WSPANIAŁE CÓRECZKI. To razem tworzy cały mój świat. Nie trzeba nic więcej.
Życzę Wam zatem, abyście w nadchodzącym 2014 roku potrafili cieszyć się każdą chwilą, doceniali siebie nawzajem, i aby nie spotkało Was nic co zburzyłoby spokój. Ponawiam również Oby za rok nie zabrakło żadnego z nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz