poniedziałek, 23 grudnia 2013

Matka też człowiek

Dziś krótko. M czuje się dużo lepiej i cieszy mnie to bardzo. Dziękuję Wam za słowa wsparcia kiedy było ciężko. 
Jednak kiedy mija strach do głosu dochodzi zmęczenie. M jest coraz bardziej aktywna, a przez ostatni tydzień zdążyła przywyknąć do tego, że mama jest na każde zawołanie, więc mama musi być. Poza tym w czasie snu przeżywa wydarzenia z dnia, a ma co przeżywać. Bardzo krzyczy przy każdym podaniu antybiotyku, mimo, że dojście do żyły już założone. Dostaje te antybiotyki 4 razy na dobę w tym raz dostaje dwa różne w jednym czasie. W sumie są to dwie kroplówki, albo cztery ogromne strzykawki i trzy mniejsze. Jest tego sporo. Dodatkowo dochodzi zmiana opatrunku, która też powoduje histeryczny płacz. Mimo, że pewnie mniej boli niż kosztuje strachu i nerwów z powodu unieruchomienia. No więc jak się bidulka napłacze w ciągu dnia to później nawet jak już zaśnie budzi się co chwilę z płaczem.
No więc jak ta matka ma się umyć albo zjeść jak człowiek? No nie da rady. Do tego dochodzi problem z kroplówkami. Otóż wieczorem antybiotyk dostaje w kroplówce, a ta nie bardzo chce kapać. No i nawet jak uda mi się nóżkę ułożyć tak żeby w miarę kapało, to ona zaraz się zrywa z płaczem i moje ułożenie diabli biorą.
Jakby tego było mało obok na sali leży dziewczynka (tak roczna mniej więcej), która z upodobaniem płacze właśnie wtedy kiedy M zasypia.
Mam ja więc dość. Hałasu, świateł prosto w oczy (tutaj między salami są okna więc jak obok świecą światło to ja mam widno, no i zero prywatności, ale to inna bajka) i tego, że nawet wyjść do łazienki nie mogę.
Teraz znów walka z kroplówką, leci od 20 i dopiero pół zeszło. Jak tak dalej pójdzie to do północy się nie wyrobimy, a o północy kolejny antybiotyk. I znów będzie płacz przy podawaniu. Znów będzie się długo uspokajać i jak nic przed drugą matka w kierunku łóżka się uda. No, ale żeby nie było za różowo M zje o północy po podaniu antybiotyku więc o 3 znów będzie głodna (jak dobrze pójdzie i wytrzyma bo nie zawsze się udaje), no i trzeba będzie wstać. Jak już M się naje to obie pośpimy do szóstej. Choć od 4:30 M będzie marudzić więc po kilku wstawaniach do niej wezmę ją koło piątej do siebie. Zje o szóstej i już z powodu wszechobecnego oświetlenia nie zaśnie. I tak jest codziennie, z wyjątkiem jednej nocy, kiedy udało się ciągiem spać 4,5 godziny, ale to było w piątek, kiedy zmęczona była bo w ciągu dnia prawie nie spała, a to nacięcie rano robili.
No i do mnie dociera, że jestem już mocno tym zmęczona. Sytuacją, otoczeniem i zwyczajnie fizycznie niewyspana jestem. P dzisiaj był po pracy, ale o 19 się zmył, gdyż spać mu się chciało. Cholera jak to dobrze, że ja świeżo po wczasach wypoczęta jestem.
No i nachodzą mnie myśli, że ja to wyrodna matka jestem, bo żadna łaska przecież, że przy dziecku czuwam. A że ciężko jest. No jest bo widocznie musi. Tak sobie ponarzekam, choć nie powinnam się skarżyć, ale dalej będę ten zawód wykonywać. Zawód mamy. Tutaj nie ma urlopu, chorobowego, zastępstwa...
A miało być krótko. Do następnego. A Wam to pewnie ciężko bo w kuchni zasuwacie co? No to mnie ominęło na całej linii w tym roku :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz