niedziela, 15 grudnia 2013

Nasza wizyta w szpitalu

No i zaczęło się wszystko w poprzedni weekend, katarem. No norma u małych dzieci, średnio infekcja łapie takie maluchy ok 10 razy do roku, więc nasza co sześciotygodniówka jest normalna. Katar taki wredny był, że dodatkowo oko łzawiło i nos ewidentnie swędział bo się ciągle drapała po nim. No chciał nie chciał w poniedziałek wylądowaliśmy u lekarza bo we wtorek szczepienie miało być więc trzeba coś zaradzić i przełożyć owe. Lekarz pooglądał, posłuchał itd... i stwierdził, że wystarczy nurofen, wit C i wapno. Ciągnęliśmy wszystko zgodnie z zaleceniami aż do soboty kiedy katar zrobił się na tyle gęsty i dokuczliwy, że nie dawał ani jeść ani spać, no i doszła podwyższona temp. Zadzwoniliśmy po lekarza, ten przyjechał w pół godziny (nie nie wystraszył się kataru żeby na erce jechać tylko akurat gdzieś się wybierał i po drodze przyjechał). Znów pooglądał, posłuchał i zalecił antybiotyk. No cóż jak trzeba to trzeba. Mama ze starszą M na basen i po drodze apteka. Wszystko było ok, aż do wieczornej kąpieli kiedy to mama myjąc szyję uraziła opuchliznę po lewej stronie szyi i mała się rozpłakała. No i tak ujawnił się chomikowy policzek, wcześniej nic nie zauważyliśmy, więc musiało się niedawno pojawić dziadostwo. Rodzice trochę spanikowali, bo co jeśli to reakcja alergiczna na antybiotyk i będzie ją to z czasem dusić coraz bardziej? No to telefon do dziadków, co by ze starszą M zostali, a my ubierać się wszyscy. Dziadkowie przyjechali ekspresem, a my w tym samym tempie, objazdem bo remont drogi łączącej nasz domek ze szpitalem, na nocną i świąteczną. 
Tam z przykrością zetknęliśmy się z biurokracją wszechobecną w dzisiejszych czasach. Wszystko przecież można jakoś załatwić, ale Panie na Izbie Przyjęć nie pójdą na żaden kompromis. Przecież to one tam rządzą. No i co po tym, że dziecko do 18 r. ż. jest uprawnione do świadczeń niezależnie od zgłoszenia i opłacania składek, kiedy Pani potrzebuje mieć to na piśmie. A EWUŚ? No kurcze pechowo przerwa techniczna. Więc mama siada na krzesełku z płaczącym dzieckiem i pisze (długopisu nikt nie dał, dobrze, że matka wariatka ma wszystko w swej przepastnej torbie). Problem w tym, że nie pamiętam nr pesel i serii i nr dowodu P, a to on zgłaszał dzieci do ubezpieczenia, więc on to oświadcza. No i kiedy P próbuje znaleźć jakieś dojścia, żeby nas ktoś w końcu przyjął ja uzupełniam co wiem. 
Nareszcie przychodzi Pan Lekarz i pyta co się dzieje. Rzucił okiem na dziecko z daleka, nawet rozbierać nie kazał i wziął się za wypełnianie swojej książki, żeby nie było, że nic nie robił. Sprawozdać przecież będzie trzeba pacjenta. Wypisał skierowanie na oddział dziecięcy i odesłał.
Udaliśmy się z małą, która już chyba bardziej niż chora zmęczona była, na górę, tam domofon i czekamy. Mała chciała tylko żeby rodzice dali jej spać, bo przecież była już kąpiel więc teraz lulu. Po chwili przyszła do nas Pani lekarka, która okazała się bardzo miła i spokojna. Uspokoiła rodziców, że dziecko się nie udusi, natomiast nie pomogła w kwestii, co to jest? Jakiś stan zapalny ślinianki, niewątpliwie bolesny. Pani zaproponowała, że może nas przyjąć na oddział, natomiast jak wiadomo najlepiej tego unikać, bo na oddziałach dziecięcych pełno biegunek, smarków i innych nieprzyjemnych zakaźnych cudów. No więc uspokojeni tym, że mała się nie udusi postanowiliśmy poczekać z decyzją o zamknięciu się w wylęgarni chorób. Niestety Pani Lekarka nie bardzo widziała możliwość pomocy małej. No bo nurofen podawany regularnie przez ostatni prawie cały tydzień, nie dość, że maskował ewentualną gorączkę więc nie wiemy czy już wcześniej nie gorączkowała, a poza tym nie można go już dłużej podawać, więc nie mamy środka przeciwgorączkowego i uśmierzającego ból. Zostaliśmy z paracetamolem i wizją braku snu z bólu i głodu, gdyż Pani uprzedziła, że jedzenie przy tym może stanowić problem. 
Po powrocie do domu zastaliśmy ubraną choinkę i całą trójkę (starsza M i dziadkowie) grającą w najlepsze w karty. Nie ma to jak dziadkowie :)
Noc na szczęście nie była najgorsza, na śpiąco mała nawet jadła, choć od drugiej w nocy czuła się niewątpliwie gorzej, bo budziła się co 15-20 minut z płaczem.
Tak oto dotrwaliśmy do dziś. Opuchlizna nie zeszła, nawet jest trochę większa, a gorączka rośnie. Zgodnie z poleceniem Pani doktor czekamy do jutra rana i idziemy znów do pediatry z POZ i albo znajdzie rozwiązanie, albo, niestety będziemy zmuszeni udać się do szpitala, żeby na oddziale przeprowadzili niezbędne badania i odkryli co to i co z tym zrobić.
No to trzymajcie kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz