piątek, 20 grudnia 2013

Krótka historia pewnej dziewczynki

Póki maleńka śpi postaram się w skrócie opowiedzieć Wam co się wydarzyło. Otóż, jak już pisałam wcześniej, malutka M przeziębiona była, ale z tego zrobiło się nie lada choróbsko. Ta powiększona ślinianka, jak to zawyrokowała Pani na Izbie Przyjęć, nie schodziła, temperatura rosła.Wyniki odebraliśmy we wtorek i zaraz P zadzwonił do lekarza POZ czy już je widział. Otóż nie, mimo, że zapewniał nas, że trafiają w pierwszej kolejności na jego biurko. No to w skrócie przez telefon P podał wartości. No i lekarz postanowił, że nie ma co czekać do środy trzeba na oddział. Więc ja za pakowanie, a P do domu lekarza po skierowanie (podał swój adres domowy bo już go w poradni nie było). Po drodze jeszcze większa M do babci, a my kierunek szpital.
Przyjmowała nas młoda Pani lekarz, bardzo miła, wypytała o wszystko, powiedziała jakie leczenie teraz planuje i jakie badania zleca. No więc idziemy już na oddział do Pań pielęgniarek, żeby swoje dokumenty powypełniały i zrobiły co trzeba. One też miały mnóstwo pytań i dokumentów do wypełnienia, ale po ponad godzinie od przyjazdu byliśmy blisko końca.
Nadszedł zcas na założenie wenflonu. W trakcie wypełniania dokumentacji pielęgniarki dziwiły się dlaczego w POZ krew do badań pobierana była z palca. No to tłumaczymy, że nie można było znaleźć żyły. Też coś - dziwiły się jedna przez drugą. No to do zakładania, a tu problem. Jedno kłucie, drugie, kolejne. Jakie ma krótkie i pękające żyłki zaczęły pomstować. A było negować jak poradziły sobie w POZ? Przecież zaoszczędziły dziecku tego co one właśnie robią tutaj.
No mała już krzyczała z całych sił, czerwona spocona i przerażona. Panie więc wymyśliły że dadzą jej odpoczącząć (o dzięki nareszcie konstruktywny pomsł) i wrócimy do tematu jak się chwilkę zdrzemnie.
Dostałyśmy salę (dwoje dzieci i my trzecie, ale miejsc cztery) i łóżko, a w zasadzie trochę większe łóżeczko dziecięce. No i dla nas obu bo przecież jak się zapytałam gdzie ja mam spać to Pani powiedziała że pacjentem jest dziecko i jako takie ma gdzie spać. A mama ma szczęście, że to jest większe łeczko bo te mniejsze to nie ma szans żeby się zmieścić.
No więc trudno, było nie rośnąć do 175cm tylko na 145 się zatrzymać. Teraz nogi między szczebelkami łóżeczka trzeba będzie wykładać.
Za 20 minut pojawiły się nowe pielęgniarki, żeby dokończyć zakładanie dojścia do żyły. No i wyjaśniło się skąd pomysł żeby dziecko odpoczęło. Otóż w tak zwanym międzyczasie nastąpiła zmiana i tamte pozbyły się problemu. Nowe przystąpiły do ponownego znęcania się nad dzieckiem, które do tego, że przerażone i zmęczone było już teraz nieźle głodne. I tak za chyba szóstym razem udało się. Uff, jaka ulga.
Wróciłyśmy na salę i nakarmiłam małą, a ta z tego szczęścia, że jeść dostała nawet nie czuła już, że jest zmęczona.
A mama poznała kolejne uroki oddziału dziecięcego. Otóż krzyk, płacz i wszechobecny hałas do godziny 22 albo i dłużej. Nawet ja spać nie mogła, a co dopiero mała. Jakby tego było mało łazienka i toalety, o których pisać by można długo, ale to nie tym razem bo muszę już kończyć.
C.D.N.

2 komentarze:

  1. Co by nikt nie miał wątpliwości - zarówno na Izbie, jak i u lekarza POZ, a także na oddziale w naszym szpitalu naprawdę zajęto się dzieckiem z właściwą troską i profesjonalnie. Dziękuję. (P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że się zajęto.Ja nie piszę nic innego. Warunki są jakie są, może trochę brak dobrej woli, a trochę możliwości (na oddziale mam na myśli), a co do POZ to przecież nie napisałam nic negatywnego. To, że panie nie mogły pobrać krwi praktykujemy do dziś, malutka znana już jest, że jest "trudna" albo też "ciężka", a lekarz... No przecież nic mu nie zarzucam, nawet do domu kazał przyjechać bo się przejął. A o Izbie to już w ogóle niewiele pisałam.W kolejnych częściach wyjaśnia się ile badań zrobiono i jak nas dobrze informowano. Tak mi się wydaje. A pielęgniarki różne są i to wszędzie tak można trafić.

      Usuń