czwartek, 22 maja 2014

Żłobek i pochodne

No i stało się. Młodsza M poszła do żłobka. Mnie wydaje się, że ona dopiero co się urodziła, ale czas jest nieubłagany. Szczerze mówiąc bałam się tego okropnie. Przecież ten mój pieszczoch taki jest do mnie przywiązany. Obawiałam się, że zostawiona w żłobku będzie płakać, aż do mojego powrotu. Na szczęście się myliłam.
Pierwszy raz do żłobka mój skarb poszedł w poprzedni poniedziałek i poza marudzeniem jak się przypomniała mama (tylko kilka razy i ratował ją smoczek) nie było żadnego żalu. Nawet przy oddawaniu jej rano (choć tu akurat mogła być zaskoczona i nie zdążyła zareagować). W poprzednim tygodniu zostawała w żłobku na dwie godziny. Jadła śniadanie, i po pierwszym daniu obiadku (tak tak zupkę dzieci jedzą w żłobku już o 10 rano ;)) zabierałam ja na spanie do domu. Kryzys przyszedł w środę kiedy zapłakała rano przy oddawaniu, ale na szczęście szybko się uspokoiła. Niestety od nocy ze środy na czwartek miała lekki stan podgorączkowy. Poza tym nic się nie działo i nie utrzymywał się on stale. 
Od tego poniedziałku moja dzielna dziewczynka zostawała do drugiego dania i spała w międzyczasie (niestety nie dłużej jak pół godziny, ale może się przyzwyczai do miejsca). Odbierałam ją dopiero o 13. Nie wiedziałam co zrobić z taką ilością wolnego czasu ;) Wzięłam się wiec po kolei (co dzień jedno pomieszczenie zgodnie z założeniami planu) do gruntownego sprzątania mieszkania. Zdążyłam zagruntować pokój i kuchnię i od środy (czyli od wczoraj) moje maleństwo czuło się już gorzej, a stan podgorączkowy stawał się coraz bardziej gorączką. Było widać po niej, że czuje się źle. Jeszcze we wtorek po południu byłam z nią u lekarza, ale niestety w zespole nie było akurat pediatry (kto by pracował po południu skoro można być w domu), a Pani lekarz rodzinny która nas przyjęła stwierdziła, że mamy odpocząć od żłobka i glutenu (znowu próbujemy od jakiegoś czasu go w maleńkich ilościach wprowadzać). I, że nic się nie dzieje poza tym. No ok zostałyśmy wczoraj w domu, ale umówiłam się do naszego pediatry na popołudnie bo M czuła się źle i coraz gorzej. Obstawiałam uszy (właściwie ucho) bo tak mi objawy pasowały (starsza M niemal od urodzenia "zaliczała" zapalenia ucha więc już się tego trochę naogladałam). Niestety pani lekarka nie sprawdziła uszu na wizycie we wtorek.
No i wczoraj po południu nasz pediatra potwierdził moje przypuszczenia podwójnie. Stwierdził obustronne zapalenie uszu. Moje biedactwo, nacierpiała się. Zapalenie uszu cholernie boli. Stąd ta płaczliwość i brak snu (trochę też na podstawie tego podejrzewałam te uszy).
Tak to od wczoraj przerwa ze żłobkiem aż do kontrolnej wizyty w środę. Siedzimy w domku i kurujemy się. Mam nadzieję, że po takiej przerwie M nie zacznie histeryzować przy zostawianiu jej rano, albo nie będzie płakała w ciągu dnia przez te kilka godzin. Trzymajcie kciuki żeby było tak ja na początku tego tygodnia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz