sobota, 3 maja 2014

Zmiana planów

Mam przygotowany dla Was post  o wielorazówkach. Miałam go wczoraj dokończyć i wrzucić dla Was na bloga (wczoraj był piątek przecież). Niestety jak to z planami bywa, trzeba było je zmienić.
Otóż wczoraj zamiast kończyć mój post spędzałam czas na izbie przyjęć nowosolskiego szpitala. Znowu. Tym razem mniejsza M wymiotuje. Znów atrakcje. Tym bardziej, że w czwartek zjadła wnętrze pluszowej zabawki (wyskubała część wypełnienia przez dziurkę). Nie wiemy ile tego zjadła, ale w tym co z niej później wyszło znaleźliśmy kawałek (więc chociaż kawałek musiała połknąć). Nie wiadomo czy był to jedyny kawałek więc nie dawało mi to spokoju.
Wczoraj po południu starsza M miała pokaz tańca nowoczesnego. Od września się uczy pilnie i wytrwale więc nie mogło nas tam zabraknąć. Super sprawa, ale po kolei. Mniejsza M gorączkowała więc ja oczyma wyobraźni mojej bujnej widziałam, że gdzieś kawałek tego misiowego wypełnienia zapycha jej jelita i stąd te wymioty ciągłe. Właściwie zwracała wszystko co zjadła. Wystarczyło, żebym się nieźle martwiła. postanowiłam, że na tą godzinę od dawna wyczekiwanego pokazu pojedziemy, a zaraz po nim na pogotowie. Kiedy odwoziłam większą M na pokaz cały czas myślami byłam z mniejszą, martwiąc się o nią okropnie. Dodatkowo większa M nadawała mi z tyłu (ona to potrafi w aucie gadać bez przerwy) jakie tańce będą prezentowane po kolei i które mam nagrywać. No i tak jakoś wyszło, że zapomniałam skręcić na salę Nowosolskiego Domu Kultury gdzie odbywał się pokaz i pojechałam prosto. A tam niestety ograniczenie do 40km/h a ja na liczniku z tego wszystkiego prawie 60. No i pstryk! Jeszcze mi na domiar złego mandacik do domu przyleci. Jakby zmartwień było mało.
Pokaz tańca to było całe przedstawienie, muzyka, światła, taniec. Dzieci w odpowiednio dobranych, równych strojach. Mnóstwo elementów dekoracji, które tworzyły niesamowitą całość. Wszystkim zgromadzonym bardzo się podobało. Mi również, choć momentami odpływałam myślami do mniejszej M.
Po powrocie zabraliśmy małą do lekarza (na Nocnej i Świątecznej siedział lekarz, który był opiekunem mojej sali kiedy leżałam z mniejszą M na położnictwie przed porodem - w trakcie specjalizacji z ginekologii i położnictwa). Zgodnie z przewidywaniami dał skierowanie na oddział dziecięcy, celem konsultacji. Cóż taki niemal ginekolog może wiedzieć o malutkich brzuszkach.
Na oddziale dziecięcym znów spotkaliśmy doktor Maślicką. to ta sama lekarka do do której trafiliśmy w grudniu, kiedy byliśmy pierwszy raz na pogotowiu z ropniem węzła. Wtedy jeszcze podejrzeniem zapalenia ślinianki. Bardzo miła i rzeczowa pani. Pamiętała nas. W końcu byłyśmy mało standardowym przypadkiem. Stwierdziła, że bardzo nietypowo sobie choroby wybiera to nasze dziecko. Uspokoiła nas jednak, że nic złego się nie dzieje. Jakby przewidywała, że podejrzewam, że ten kłębek zapchał małą, bo powiedziała, że nie może to być niedrożność bo gorączka byłaby dużo wyższa (jeśli już w ogóle się pojawiła) i świadczyła by już o perforacji, a wtedy dziecko by się tak nie zachowywało i brzuszek na pewno nie byłby miękki. Ulżyło mi bo gdyby nawet było podejrzenie niedrożności to jak nic znowu w zielonej górze byśmy wylądowały. I znów mama zniknęłaby większej M, a z mniejszą znów ten sam koszmar hospitalizacji. Na szczęście o niczym takim mowy nie ma. Co do kłębka to Pani stwierdziła, że wyjdzie sobie (jeśli wo ogóle jeszcze jakiś jest) jak wszystko co zjadają dzieci. A jest tego sporo i są to rzeczy najróżniejsze. Jedyne co wymaga hospitalizacji to baterie bo te się wylewają i perforują ścianę żołądka lub jelita.
Natomiast jeśli chodzi o brzuszek M to jest to raczej nieżyt. Może jakiś wirus, albo co innego... Któż to wie. Ważne jest żeby piła, a reszta jakoś będzie. No i z tym piciem to jest problem, bo M nigdy dużo nie piła, a teraz kiedy zapewne ciągle ją mdli nie chce pić wcale. I znów lekarka (tak jak w grudniu) stwierdziła, że decyzja należy do nas. Możemy zostać na oddziale i nawodnić się kroplówką lub wracać do domu i walczyć wszystkimi możliwymi metodami. Jak myślicie co wybraliśmy?... No przecież, że dom. Na szczęście od wczoraj M pije dużo lepiej. Nawet płyn z elektrolitami pije chętnie także jesteśmy pełni nadziei.
Tak oto pogoda się poprawiła. Wszyscy wokoło odpoczywają na świeżym powietrzu, piknikują, grillują. A ja? Ja w domowych łachach (bo nigdy nie wiadomo co i kiedy się zdarzy) pocieszam, przytulam, wycieram wymiociny i zapieram kupy. Przepraszam Was za wyrażenie, ale tak właśnie jest. Nie widzę lepszego, pięknego określenia na to co robię. Tak to moja majówka srajówka przelatuje między palcami. A takie miałam plany.... Z planami tak już właśnie jest. Dobrze, że M czuje się już odrobinę lepiej. A nasz żłobek... No cóż będzie musiał jeszcze tydzień poczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz