niedziela, 24 listopada 2013

Matki, żony i kochanki

Zastanawiałam się ostatnio kim tak naprawdę jestem. Hmm. Dochodzę do wniosku, że matką. Bo gdybym była ŻONĄ to dziecię płakałoby w pokoju, a żona szykowałaby dwudaniowy obiad z deserem dla męża swego. No, a gdybym była KOCHANKĄ to byłabym zgrabna, piękna i powabna dla kochanka mego. I pewnie nie byłabym matką wcale bo jedno z drugim nie współgra. No bo przecież wary do cycków, cycki do warg. Wszystko opada. Uniesienie też. Na noc zakładałbym opaskę na oczy, w uszy stopery, bo trzeba być wyspaną, a nie mieć sińce pod oczami i szaro-zieloną ziemistą cerę. Zmęczenie nie sprzyja igraszkom przecież. No i pranie, sprzątanie, gotowanie nie przysparza sił na wieczorne tête à tête z małżonkiem. A jestem MATKĄ wariatką i tylko moje maleństwa i moje gniazdko się liczy. Ma być ciepło i z miłością. Dzieci to szczęście przecież i życie bym oddała za nie.
 




Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.


A największą miłością jest miłość matki do dziecka...



No, ale tak troszkę żoną i troszkę kochanką jestem :) wszystko musi być tylko okresowo zmieniają się proporcje. Na emeryturze, kiedy nie będę zasuwać w robocie od poniedziałku do piątku i dzieci się usamodzielnią i się wyprowadzą zostanę znów kochanką i żoną. Oj będę brykać mając pod siedemdziesiątkę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz