czwartek, 21 listopada 2013

Konkurs recytatorski

Konkurs recytatorski

No i mniejsza M śpi, a większa Disney Channel ogląda a mamuśka ma chwilkę czasu dla siebie.  A skąd tytuł posta? A no stąd, że dzisiaj większa M miała swój debiut w tym temacie. Przygotowań było od groma, od trzech tygodni codziennie utrwalaliśmy tekst żeby nic z tej małej główki nie wyleciało. Tekst dobrany przez wychowawczynię (niełatwy dodam) był niewykonalny dla sześciolatki w interpretacji, więc skupiliśmy się na przejrzystości wypowiedzi. Duża M ma bardzo ładną dykcję więc wymagający tekst (... król, królowa, cesarz, cesarzowa, żuk, dżdżownica,...) ułatwiał uwypuklenie zalet. No więc jak już pisałam maglowaliśmy temat codziennie: "Mów głośno, powoli, wyraźnie...", "akcent na drugą sylabę od końca...". No i koniec końców przyszli diabli i wzięli sobie to wszystko w trzy minuty. Zatem większa M wyszła na środek i wiersz powiedziała (nie bez zacinania), ale tak cicho, że matka siedząca w trzecim rzędzie ledwie cokolwiek usłyszała. Dobrze, że komisja siedziała bliżej to chociaż piąte przez dziesiąte mieli szanse usłyszeć. W tym momencie wiedziałam już, że marzenia M o wygranej właśnie legły w gruzach, ale dzielnie czekałyśmy do końca. Po ogłoszeniu wyników smutek zawitał na małej buźce. Pocieszałam, że właściwie to wszyscy są wygrani bo przecież walczyli, ale jej to nie przekonywało (mnie tez nie bardzo). No cóż, przegrywać też trzeba umieć, a nie mogłam jej powiedzieć, że zawaliła bo słychać jej w ogóle nie było. No bo właściwie to dla mnie ona jest wygrana jak dla każdej matki jej dziecko, poza tym sukcesem jest, że po wyczytaniu sama wyszła na środek i zaczęła mówić (choć cicho jak myszka, ale zawsze).
No i tak to nam zleciał ten dzień.
Poza tym mój P poleciał do Warszawy i wraca dopiero wieczorem i gdyby nie dziadkowie to do tego konkursu trzeba by doliczyć płaczące niemowlę. Wtedy to tej recytacji nie byłoby słychać na bank.
Do tego wszystkiego znów zapomniałam zadzwonić do geodety, a P przypominał dziś o tym w smsie (wczoraj zresztą też) i wreszcie się wkurzy. Hmmm może wtedy sam zadzwoni? No to byłby niezły plan gdyby nie to, że geodeta jest moim wujkiem, a P nie było pisane go poznać. Wypada więc zebym to ja dzwoniła (mimo, że wujka nie widziałam od lat to i tak znam go lepiej niż P).
To tyle, a jutro więcej o nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz