Choroby, choróbska, bezład, bezsilność, chaos…
Mogłabym tak długo. P pracuje teraz na zmiany i więcej
przebywa poza domem (do tego dochodzi praca w soboty), a ja próbuję ogarnąć i
zebrać w całość kolejne dni. Nie jest łatwo. Oj, nie jest. Jestem u kresu
wytrzymałości psychicznej i fizycznej. Jakby tego było mało mniejsza M znów
chora L A
miałam plany na weekend. I co z nich wyszło? To co zawsze wychodzi z moich
planów. DUPA (jak się nie podoba wyrażenie to trudno). W sobotę P będzie w
pracy, a starsza M idzie na basen. Miałyśmy przed basenem pojeździć rowerem i
na przedstawienie do parku iść. No i co? Z chorą mniejszą M nie będę miała jak
dostarczyć większej na basen, że o występach i rowerze nie wspomnę. A zapowiada
się ładna pogoda. I znów będę z mniejszą M cały dzień w domu siedzieć i
świrować. Nie uwierzycie, ale do fryzjera chodzę dwa razy do roku, na fitness
żaden nie wychodzę, ze znajomymi się nie spotykam, a teraz nawet na zakupy nie
mam czasu. I nie mówię tu o wyjściu do miasta, ale o marketach. Do miasta po
wiosenną kieckę, albo płaszczyk nie mam szans wyjść, o nie. No bo przecież nie
wezmę chorej M w wózek na wojaże po sklepach, a w niedzielę takowe będą
zamknięte.
Nie uwierzycie, ale ze znajomymi widziałam się ostatnio
przed urodzeniem mniejszej M na sylwestra. Później spotkałam się na spacer z
jedną z przyjaciółek, a druga była u mnie przed wakacjami przelotem żeby mi
podrzucić podgrzewacz do butelek na wyjazd (swoją drogą do dzisiaj go nie
oddałam, wstyd L
). I tyle tego.
Nie mam hobby, przyjaciół zainteresowań. Mam za to swój
kierat, sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie, lekcje… a jakby tego było
mało (bo już przecież nie mam dla siebie czasu) to idzie wiosna i zaczynają się
mecze żużlowe i P będzie jeździł z większą M pielęgnować swoje hobby. A ja? Ja
zostanę z mniejszą M w domu i będę pielęgnować zabawę klockami, albo układanie
puzzli. Nie żebym tego nie lubiła, ale wiecie jak to jest. Czasem już mam tego po
kokardę zwyczajnie. I przykro mi kiedy tak myślę bo przecież chodzi o czas
spędzony z moimi dziećmi, które nigdy już takie małe i beztroskie nie będą, ale
nawet przyjemności w życiu trzeba odpowiednio dawkować. Wszystko w nadmiarze
szkodzi, a niezachowanie właściwych proporcji tylko to pogarsza. Czuję się w
tym wszystkim bezradna, bo przecież nie zostawię dzieci samych żeby wyjść
gdzieś. No i gdzie miałabym iść? Przyjaciółki przez tyle czasu mają już swoje
życie, swoje tematy do rozmów i swoje grono. Mnie już w nim nie ma. Nawet nie
wiem co jest teraz ich radościami i problemami, więc o czym miałabym z nimi
rozmawiać? Nie wiem w sumie czy to moja wina, czy odmawiałam z braku czasu kiedy
proponowały spotkanie, czy nie proponowały, a ja z taką propozycją nie wyszłam.
Ciężko mi teraz powiedzieć jak to było, ale w sumie nie mam gdzie iść wychodząc
z domu. To smutne bo przecież nawet babcie emerytki mają swoje zainteresowania
i niejednokrotnie zapełnione popołudnia.
No i tak pozytywów brak. Choroba młodej i kierat skutecznie
przygnębiają, a przecież wiosna idzie. Wiosno w moim sercu, gdzieżeś TY???
Za kilka lat będziesz miała więcej czasu dla siebie..niestety wiem jak to brzmi, ale na razie nie dziwie Ci się zupełnie. A może czasem babcia czy siostra mogłoby się dzieciaczkami zająć? Nawet jedno wolne popołudnie w tygodniu potrafi zdziałać cuda.
OdpowiedzUsuńMario dziękuję za ciepłe słowa. Obawiam się, że za kilka lat nie będę już miała z kim spotkać się po pracy. Babcia owszem pomaga (nawet obie), ale zajmuje się M (jedna babcia jedną a druga drugą ;) ) codziennie popołudniami zanim wrócę z pracy (wracam dopiero przed 17). Pewnie nawet by się zgodziła tylko ja mam wyrzuty sumienia wobec dzieci, że rano się praktycznie z nimi nie widuję, a po pracy też się ich pozbywam. No i właściwie dokąd miałabym iść? Przed siebie?
OdpowiedzUsuń