czwartek, 9 kwietnia 2015

Serce i rozum?



Mówi się, że od przybytku głowa nie boli. A mnie i owszem boli.
Po kolei, bo dawno nic nie pisałam i nie jesteście w temacie. Z końcem roku 2014 skończyło się w naszym żłobku dofinansowanie z UE i opłata z 200zł miesięcznie wzrosła do 900zł, ale wspaniałomyślnie organ założycielski żłobka postanowił przekształcić żłobek w niepubliczne przedszkole z oddziałem żłobkowym i dopłacać do dzieci żłobkowych z zarobku na dzieciach przedszkolnych (tutaj miasto/gmina ma obowiązek dopłacać do każdego dziecka) oraz dofinansowania od wojewody. Dzięki temu pomysłowi opłata spadła do 600zł, bez grosza odliczeń za nieobecność dziecka (nawet za wyżywienie), no bo przecież i tak robią nam przysługę. Z uwagi na to, że mniejsza M w styczniu była w żłobku zaledwie 5 dni (bo reszta w domu z przeziębieniem) doszliśmy do wniosku, że kwota 600zł jest stanowczo za wysoka. Zaczęło się szukanie innego rozwiązania. Wzięliśmy również pod uwagę publiczny żłobek (i właściwie tylko ta opcja nie została odrzucona).
Jakoś oswoiłam się z myślą o zmianach, kiedy okazało się, że miasto nie wyraziło zgody na przekształcenie placówki w niepubliczne przedszkole i jako żłobek nie dostaliśmy dopłaty nawet na dzieci trzyletnie (celowe działanie władz miasta, żeby uniknąć dopłacania). Znów pojawił się problem. Niestety z końcem marca nasz żłobek zostaje zamknięty, ponieważ ponad połowa rodziców zrezygnowała w związku z podniesieniem opłat (albo dzieci zostaną w domu, może z nianią albo z babcią, podejrzewam też, że kilkoro dostało się do publicznego żłobka gdzie opłaty nie są może 200zł miesięcznie, ale nie jest to też 600zł) i przedsięwzięcie przestało być rentowne. Dopłata organu założycielskiego do placówki miesięcznie musiałaby wynosić 13 tys. zł, a na to fundacja nie mogła sobie pozwolić.
No i tu pojawiły się schody.
Na szczęście fundacja pomyślała o rodzicach i w niepublicznym przedszkolu, które prowadzą już od kilku lat w naszym mieście utworzyła grupę żłobkową. Jeśli większość rodziców zdecyduje się tam przenieść swoje dzieci to „nasze” panie też tam zostaną przeniesione. Będzie to zmiana miejsca dla dzieci, ale na szczęście nie opiekunek. Nawet opłata wspaniałomyślnie spadła do 500zł miesięcznie (wciąż bez odliczeń).
No i czas na mój ból głowy…
Oczywiście złożyłam deklarację do przedszkola fundacji, ale… No właśnie teraz M będzie miała zmianę miejsca, po to żeby we wrześniu zmienić miejsce i panie na publiczny żłobek, a następnie we wrześniu 2016 kolejna zmiana na przedszkole?? Opcje są trzy, od takich z najmniejszą liczbą zmian (i stresu dla dziecka) po taką z trzema zmianami w przeciągu 1,5 roku. Pierwsza opcja jest taka, że przenosimy się teraz do przedszkola fundacji i do stycznia przyszłego roku jesteśmy tam w grupie żłobkowej. Następnie na początku roku 2016 jako trzylatek przenosimy się do grupy przedszkolnej z dopłatą od miasta (opłata za miesiąc 450zł ze wszystkimi zajęciami i wyżywieniem i odliczeniami za wyżywienie w związku z nieobecnością dziecka) i tam kontynuujemy do końca przedszkola. Tutaj zastanawiam się nad założeniami i funkcjonowaniem tego przedszkola. Bo czy warto tyle płacić??? Jednak dla małej to najmniejsza ilość zmian.
Druga opcja to pozostanie w przedszkolu fundacji aż do września 2016 i przejście do publicznego przedszkola. Omijamy publiczny żłobek i jedną zmianę, a opłaty w publicznym przedszkolu przez kolejne trzy lata będą jednak mniejsze.
No i trzecia opcja. Najgorsza ze względy na M. Teraz przenosimy się do przedszkola fundacji, w styczniu do grupy przedszkolnej tej placówki, we wrześniu 2015 do publicznego żłobka, a rok później do publicznego przedszkola.
No i jak tu nie mieć bólu głowy?? Co wybrać kiedy serce i rozum nie chcą się dogadać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz